Linda Evangelista oszpecona przez zabieg kriolipolizy. W ciągu ostatnich lat Linda Evangelista zniknęła z mediów i wycofała się z życia publicznego. Przyczyną tej nagłej zmiany była trauma spowodowana nieudanym zabiegiem medycyny estetycznej. W 2021 roku modelka podzieliła się swoją historią, przyznając, że stała się

Psychoterapeutka Esther Perel zapewnia, że "seks zaczyna się dopiero po ślubie". Czy single i singielki powinni zacząć się rozglądać za drugą połówką? Niekoniecznie. Amerykański serwis Cosmopolitan przytoczył historie par, które rzucają na pożycie małżeńskie nowe 123RFNie wszyscy zgadzają się ze słowami Perel, że seks małżeński może być o wiele lepszy niż ten przed sformalizowaniem związku. Potwierdzają to wypowiedzi mężczyzn opublikowane przez Cosmoplitan.– Jesteśmy sześć lat po ślubie, mamy dwoje dzieci, trzecie w drodze. Jeśli żona nie jest w ciąży, kochamy się trzy, cztery razy w tygodniu. Jeśli jest w ciąży, raz lub dwa razy. Choć jej popęd seksualny w ciąży jest mniejszy – przyznał jeden z mężczyzn.– Nie mamy dzieci, pobraliśmy się młodo. Od razu po ślubie uprawialiśmy seks osiem razy w tygodniu. Po dwóch latach pięć razy, po trzech trzy, po czterech raz w tygodniu. Po pięciu trzy razy w miesiącu, po sześciu – dwa razy na miesiąc – odpowiedział inny.– Przynajmniej raz w weekendy albo dwa razy w ciągu tygodnia. To zależy od tego, jak bardzo jesteśmy zmęczeni po powrocie z pracy do domu. Są tygodnie, kiedy w ogóle nie uprawiamy seksu. Jesteśmy małżeństwem od ośmiu lat – dodał kolejny małżonek.– Jesteśmy po ślubie siedem lat, mamy czteroletnie bliźnięta, kochamy się raz lub dwa razy w tygodniu. Zdarza się jednak, że czasem uprawiamy seks nawet codziennie – przyznał kolejny.– Jesteśmy małżeństwem od roku. Kochamy się dwa razy na miesiąc – zwięźle podsumował inny na to, że nie ma jednej reguły, którą można uniwersalnie zastosować w przypadku każdego małżeństwa. To, jak często pary uprawiają seks, zależy od wielu czynników: poziomu zmęczenia, nastroju, temperamentu i libido małżonków. Uogólnianie, że pary z długim stażem są mniej namiętne niż te, które dopiero co złożyły ślubną przysięgę, nie ma nie pierwszy raz, gdy Cosmopolitan postanowił zgłębić temat małżeńskiego miesięcy temu dziennikarka serwisu poprosiła trzech małżonków w różnym wieku o podzielenie się swoimi doświadczeniami. Wszyscy zgodnie przyznali, że nie uprawiają seksu tak często, jak kiedyś, co nie oznacza jednak, że temperatura w związku spadła. Wręcz przeciwnie – choć seks jest rzadszy, dzięki lepszej znajomości swoich ciał i potrzeb partnerek, zbliżenia zyskały nową jakość naszego artykułu:Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści. Po krótkim odpoczynku schodziliśmy wszyscy razem szlakiem do Morskiego Oka i zaśmiewaliśmy się, wspominając dawne dzieje. Zbyszek był nauczycielem geografii w warszawskim liceum i podobnie jak ja kochał Tatry od czasu tamtej wycieczki sprzed piętnastu lat. Ja mieszkałam w Łodzi, tym większe było zaskoczenie, że spotkaliśmy się po tylu latach na górskim szlaku. Dr inż. Jacek Pulikowski, doradca rodzinny, w rozmowie z Piotrem Otrębskim wyjaśniał, jak żyć w małżeństwie i nie zwariować. - Przepisy są proste, gorzej z realizacją. Być osobą, nie w tym sensie, że spełniać swoje zachcianki, tylko odkryć, że jestem człowiekiem przeznaczonym do świętości – mówił Jacek Pulikowski. - Zarobić na życie to bardzo ważna funkcja, ale nie na tym kończy się rola męża i ojca – podkreślał. Według niego, „kobieta dzisiaj ucieka od macierzyństwa”. - Poprzestawialiśmy wartości i nadzieje na to, co nam da szczęście. Nie inwestujemy w człowieka i w jego relacje z ludźmi i z Bogiem, a wydaje nam się, że szczęście osiągniemy poprzez aktywności w świecie – stwierdził. Jego zdaniem, „potrzebna jest refleksja, czy musisz mieć wszystko, co wyprodukowano”. - Miliard ludzi na świecie nie wie, czy jutro będzie mieć garść ryżu dla żony i dziecka. Ale nie za garść ryżu ludzie pracują w korporacjach i pozwalają sobie dyktować takie warunki. Nie ma pomysłu, że można zrezygnować z lepiej płatnej pracy na rzecz takiej, która daje szansę, że będę w rodzinie – mówił. Jak podkreślał, „to jest niedola układu społecznego, w którym jesteśmy”. Pytany, czy Bóg bierze odpowiedzialność za małżeństwo sakramentalne, stwierdził: - Nie. Mamy wolną wolę i bierzemy odpowiedzialność za siebie, a Bóg każdemu małżeństwu sakramentalnemu daje łaskę. Łaska sakramentalna pozwala przetrwać każdemu, najbardziej umęczonemu małżeństwu – zaznaczył. - Przez trzydzieści parę lat pracy z małżeństwami, nie spotkałem małżeństwa, które modliło się codziennie i się rozpadło – podkreślał. W dniach 23 - 25 listopada przy katedrze świętego Michała Archanioła i świętego Floriana Męczennika w Warszawie odbyły się doroczne warsztaty małżeńskie „Wybrani do miłości”. Organizatorem rekolekcji jest Domowy Kościół Ruchu Karolina Zaremba, Salve TV - Chrześcijańska Telewizja Internetowa Diecezji Warszawsko-Praskiej
Chociaż początkowo może się wydawać, że powrót do zdrowia po romansie jest prawie niemożliwy, prawda jest taka, że jeśli skupisz się na przywróceniu zaufania po zdradzie w małżeństwie, możesz być na dobrej drodze do uzdrowienia i jeszcze lepszego związku. Oto sześć wskazówek, jak przywrócić zaufanie po zdradzie. 1.
Podczas zorganizowanej w Bielsku-Białej w lutym konferencji diecezjalnych duszpasterzy rodzin przekonywali o tym Łucja i Janusz Sznyrowie z Międzyrzecza. Dowodziło tego świadectwo, jakie złożyli ci – katoliczka, on – ewangelik po 24 latach małżeństwa zgodnie twierdzili: „Nie czujemy się jakąś wyjątkową parą. Chyba jedynie pod tym względem, że czujemy na sobie łaskę Bożej opieki…”.Po prostu – razem„Mieliśmy wtedy po 21 lat. Byliśmy na tyle młodzi, że nie zastanawialiśmy się zanadto ani nad reakcjami innych, ani też nad rozmaitymi dalszymi konsekwencjami tego kroku. Po prostu chcieliśmy być razem” – tłumaczy Janusz.„Na początku nie mieliśmy poczucia jakiegoś obciążenia. Jeszcze jako narzeczeni mieliśmy w Jaworzu sporą grupę przyjaciół – katolików i ewangelików – i umieliśmy razem świętować. Chodziliśmy wszyscy najpierw na Pasterkę do kościoła katolickiego, a potem wspólnie czekaliśmy na Jutrznię w kościele ewangelickim. Każdy przy tym był związany ze swoją parafią i swoim Kościołem” – dodaje postanowili się pobrać, odczuli zarówno ze strony części rodziny, jak i duszpasterzy pewien dystans, brak życzliwości i nieufność. „Były próby perswadowania: tyle fajnych dziewcząt chodzi po świecie. Dlaczego akurat ta?” – wspomina dziś z uśmiechem Janusz. Kilka osób nie przyszło na ten ślub, a niechęć została w nich do dziś. „Od początku oczywiste było, że ślub weźmiemy w Kościele katolickim – bo tu jest on sakramentem, a w ewangelickim – nie. Drugą pewną rzeczą było to, że każde z nas zostanie przy swoim Kościele. Utwierdzały nas w tej decyzji także doświadczenia innych, którzy po wstąpieniu do innego Kościoła tracili tożsamość, a w końcu w ogóle swoją więź z Bogiem” – podkreślają okoliczności tamtych postanowień. Zwyczajne życieKiedy urodziły się dzieci, było też oczywiste, że będą wychowywane w Kościele katolickim – bo do tego zobowiązali się przy ślubie. „To zawsze bardziej zależy od matki, a mniej od ojca, który pracując, bywa często poza domem” – tłumaczy Janusz. Dzieci dorastały, i w miarę ich dojrzałości coraz częściej trzeba było rozmawiać na temat różnic wyznaniowych. Zastanawiały się, dlaczego tak, a nie inaczej wyglądają różne momenty życia… „Bywały takie chwile, kiedy brakowało mi obecności męża w kościele, wspólnego przystępowania do Komunii Świętej, czasem pomocy przy objaśnianiu spraw wiary” – przyznaje rodzinie ostatecznie każde z nich zostało przyjęte i zaakceptowane bez zbędnych tłumaczeń. Coraz zwyczajniejsza stawała się ekumeniczna codzienność, również dla duszpasterzy. „Podczas kolędy ksiądz katolicki coraz chętniej podejmował rozmowę z moim mężem, a nasze dzieci – ochrzczone w Kościele katolickim – w trudnych czasach otrzymały też pomoc z parafii ewangelickiej” – mówi Łucja. Niedzielny rytm wyglądał przez lata identycznie: wychodzili razem z domu do kościoła: Łucja z dziećmi do katolickiego, Janusz – do ewangelickiego. Potem wspólny powrót do domu, wymiana parafialnych aktualności, lektura „Gościa Niedzielnego” i „Zwiastuna”. „Ostatnio trochę musieliśmy go zmienić, bo… zmieniły się godziny Mszy świętych w naszej parafii” – śmieje się Łucja. Oczywista jest obecność męża w kościele katolickim podczas wszystkich rodzinnych uroczystości. Także żony w kościele ewangelickim – podczas ważnych uroczystości kościelnych. Januszowi udało się bliżej poznać osoby w Akcji Katolickiej, Łucja bywała na próbach ewangelickiego chóru, trochę pośpiewała… „Włączyłem się też w podejmowane przez Akcję Katolicką wspólne śpiewanie, dzieląc się swoją muzyczną pasją” – wspomina Janusz. Rodzinny ekumenizmŚlub wzięli 16 października. „Myślimy, że to też jeden ze znaków Opatrzności, że dane nam było pobrać się w taki szczególny – papieski – dzień” – przyznają. Począwszy od „pełnoletniości” swego związku, czyli od 18. rocznicy ślubu, dziękują Panu Bogu co roku za wszystkie otrzymane wspólnie łaski podczas Mszy świętej. Ta pierwsza była bardzo uroczysta. Znajomi z Akcji Katolickiej poprosili organistę o marsz weselny na zakończenie, były życzenia, a zakończyło się niemal weselnym przyjęciem dla wszystkich w ogrodzie. Od Mszy świętej i spotkania w kościele zaczyna się praktycznie każde rodzinne świętowanie: „okrągłych” urodzin i wszystkich ważniejszych uroczystości. Dopiero potem można myśleć o spotkaniu przy stole... „To bardzo ważne, żeby zachować właściwą kolejność. Najpierw idziemy podziękować Panu Bogu…” – podkreślają zgodnie Sznyrowie. Dziś nikogo nie dziwi, że bliska rodzina Janusza przychodzi do kościoła katolickiego na ich zaproszenie. Na pewno ekumeniczną okazją do wspólnej modlitwy jest każde rodzinne świętowanie. W rodzinnym albumie pełno fotografii z kościelnych uroczystości, z pielgrzymek do Częstochowy, Kalwarii Zebrzydowskiej. „Co roku pielgrzymowaliśmy na Jasną Górę, ale od dwóch lat, kiedy urodziła się Julia, wybieramy bliższą i mniej dla niej męczącą drogę do Kalwarii” – tłumaczą.
Zawarcie związku małżeńskiego nie zawsze oznacza rozpoczęcie nowego i wyjątkowego etapu w życiu. Dla niektórych osób to katastrofa – zwłaszcza tych, które mają problemy z własną seksualnością. Specjaliści przyznają, że zdarzają się sytuacje, gdy kobiety po ślubie zaczynają interesować się innymi kobietami. Albo kiedy
Pan Bóg daje nam w Piśmie św. wielokrotnie (albo lepiej powiedzieć nieustannie) różnymi słowami i obrazami receptę na udane życie, w tym na życie małżeńskie – receptę niezawodną, bo Bożą. Zależy Mu na naszym szczęściu; często bardziej niż nam samym. W Ewangelii według św. Mateusza Pan Jezus mówi: „Każdego więc, kto tych słów moich słucha i wypełnia je, można porównać z człowiekiem roztropnym, który dom swój zbudował na skale. Spadł deszcz, wezbrały potoki, zerwały się wichry i uderzyły w ten dom. On jednak nie runął, bo na skale był utwierdzony. Każdego zaś, kto tych słów moich słucha, a nie wypełnia ich, można porównać z człowiekiem nierozsądnym, który dom swój zbudował na piasku” (7,24-26). Zrozumiałe są te słowa. Dom naszego życia, również małżeńskiego, musimy budować na Chrystusie, na Jego nauce, na sakramentach, przez które działa. Pan Jezus nie mówi, że On sam zbuduje ten dom. To nasze zadanie. Nie wykona pracy za nas, ale teraz wiemy, jak budować, a On nie odmówi nam swojej pomocy. Słuszność tej recepty potwierdzają nawet badania socjologiczne. Cytowaliśmy je już kilkakrotnie. Wniosek z nich jest następujący: udane są te małżeństwa, które poważnie traktują Pana Boga. Dlaczego tak się dzieje? Bo Bóg jest miłością i źródłem małżeńskiej miłości. Trzeba żyć blisko tego źródła, aby móc z niego stale czerpać. Współpracować z łaską Jedna z naszych Czytelniczek napisała do redakcji bardzo gorzki list. Oto jego fragment: „Piszecie o miłości, o różnych doświadczeniach młodych ludzi w tym zakresie i o współżyciu seksualnym. Skończyłam niedawno 50 lat i mam za sobą 29 lat stażu małżeńskiego, czyli uświęconej ślubem kościelnym miłości małżeńskiej. Nie mogę się zgodzić z twierdzeniem, że takie małżeństwo zapewnia autentyczną miłość. Przysięga małżeńska to jedno, a życie to zupełnie co innego. Wszystko wygląda pięknie w marzeniach przedślubnych czy książkach. Po ślubie miłość gdzieś znika, a pozostaje wykorzystanie seksualne żony przez dominującego w związku męża. Zanika bliskość uczuciowa, a żona staje się przedmiotem kupionym w sakramencie małżeństwa. Rola jej polega na wychowywaniu dzieci, prowadzeniu domu, zaspokajaniu seksualnym męża oraz pracy zarobkowej. Na obronę swoich »praw« mężczyźni mają niestety sakrament małżeństwa. Piszę to z wielką odpowiedzialnością za słowa, które wynikają nie tylko z moich osobistych doświadczeń, ale są zbieżne z większością zachowań innych znanych mi małżeństw. Nie chcę opisywać tych koszmarów, które są wynikiem »uświęconej« w Kościele miłości. Ciągle wini się kobietę za wszystko, w tym za aborcję, a mężczyźni to święci i nie mają z tym nic wspólnego”. List porusza kilka ważnych problemów wymagających omówienia. Chciałbym skupić się tylko na jednym z nich. Czytelniczka boryka się (jak wielu dzisiaj) ze zwątpieniem w wartość sakramentu małżeństwa. Małżeństwo zostało przecież zaplanowane przez Boga jako wspólnota miłości, a więc w konsekwencji źródło szczęścia dla małżonków. Dlaczego więc się zdarza, że staje się źródłem pomniejszenia, cierpienia, upokorzenia? Czy Pan Bóg się pomylił? Coś źle zaplanował?… Pan Bóg się nie myli i nie zawodzi. Zawodzi natomiast człowiek. Niestety, niektórzy – wbrew woli Boga – budują sobie sami przedsionek piekła, tam gdzie mogliby zbudować przedsionek nieba. List jest dobrą ilustracją początku rozdziału Katechizmu Kościoła Katolickiego dotyczącego sakramentu małżeństwa: „Każdy człowiek doświadcza zła wokół siebie i w sobie. Doświadczenie to dotyczy również relacji między mężczyzną a kobietą. Od najdawniejszych czasów ich związek był zagrożony niezgodą, duchem panowania, niewiernością, zazdrością i konfliktami…” (KKK, 1606). I dalej: „…ten nieporządek, którego boleśnie doświadczamy, nie wynika z natur mężczyzny i kobiety ani z natury ich relacji, ale z grzechu” (1607). Mowa jest tutaj o grzechu pierworodnym. Zniszczył on pierwotną doskonałą relację mężczyzny i kobiety, co opisuje Księga Rodzaju (3,12). Czy w związku z tym relacje małżeńskie są skazane na niepowodzenie? Bynajmniej: „Aby leczyć rany spowodowane przez grzech, mężczyzna i kobieta potrzebują pomocy łaski, której Bóg w swoim nieskończonym miłosierdziu nigdy im nie odmawiał. Bez tej pomocy mężczyzna i kobieta nie mogliby urzeczywistnić wzajemnej jedności życia, dla której Bóg stworzył ich »na początku«” (KKK, 1608). Pan Bóg nigdy nie odmawia nam swoich łask. Udziela ich głównie przez sakramenty. Sakrament małżeństwa został ustanowiony, aby udoskonalić małżeńską miłość i umocnić jedność. „Łaska sakramentu udoskonala zatem ludzką miłość małżonków, wzmacnia ich nierozerwalną jedność i uświęca ich na drodze do życia wiecznego” (KKK, 1661). „W małżeństwie chrześcijańskim małżonkowie zostają (…) przez specjalny sakrament wzmocnieni i jakby konsekrowani do obowiązków swego stanu i godności” (KKK, 1638). Innymi słowy, właśnie po to jest sakrament małżeństwa, aby „po ślubie miłość gdzieś nie znikła”, „aby nie było wykorzystania seksualnego żony przez dominującego w związku męża”, aby żona nie była traktowana jak „przedmiot” i aby nie było tym podobnych „koszmarów”. Tak się dzieje w wielu małżeństwach. Dlaczego? Dlatego, że zabrakło współpracy z łaską sakramentu. Ojciec Święty, bł. Jan Paweł II, tak mówił: „Na skutek grzechu pierworodnego ludzie żyją w stanie dziedzicznej grzeszności i łatwo schodzą na drogę grzechów osobistych, jeżeli nie współpracują z łaską ofiarowaną ludzkości przez Boga za sprawą odkupienia, dokonanego przez Chrystusa” (Rzym, Oczywiście! Z łaską trzeba współpracować i muszą to czynić oboje małżonkowie. Nie wystarczy stanąć przed kapłanem i wypowiedzieć sakramentalne: „…biorę ciebie za żonę (męża) i ślubuję ci miłość…”, a wszystko będzie się odtąd układało jak w życzeniach gości weselnych. Pan Bóg nie czyni nic za nas, natomiast wspiera każdy nasz dobry wysiłek. Jego wsparcie jest konieczne. Bez Niego niewiele możemy. Wspólnota miłości Miłowanie jest podstawowym i wrodzonym powołaniem człowieka. Dlaczego? Dlatego, że każdy człowiek stworzony jest na obraz i podobieństwo Boga, który sam jest miłością. Jesteśmy szczęśliwi tylko w takim stopniu, w jakim realizujemy to powołanie. Ojciec Święty Jan Paweł II stwierdził jeszcze dobitniej: „…człowiek nie może żyć bez prawdziwej miłości” (Sandomierz, Człowiek nie może żyć bez prawdziwej miłości! A cóż dopiero powiemy na słowa św. Jana: „…kto zaś nie miłuje, trwa w śmierci” (1 J 3,14). Na czym polega ta „prawdziwa miłość”? Jak ją zdobyć, skoro od niej zależy moje szczęście i skoro bez niej nie można żyć? Miłuję albo trwam w śmierci? Poświęcamy tym pytaniom, jakże ważnym, bardzo mało poważnej refleksji. Nawiasem mówiąc, wydaje się, że współczesny człowiek swoją pracę uważa za jedyne poważne zajęcie. Po pracy zaś poszukuje rozrywki. I w tym rytmie spędza swój czas. Refleksja nad najważniejszymi sprawami jego egzystencji (nie tylko odpowiedzią na powyższe pytania) stoi niestety poza tym rytmem. Pragnie miłości i szczęścia, ale nie zastanawia się, jak je zdobyć. Mało interesuje się tym, jaki jest i jaki mógłby być. Bardziej interesuje go, ile i co ma oraz ile i co mógłby mieć. Mniej poszukuje prawdy o sobie i swoim życiu, a intensywnie poszukuje prawdy o rzeczach. Zawsze gotów doskonalić rzeczy, niechętnie doskonali siebie… Wszystko to znajduje odbicie w jakości życia. Coraz więcej mamy, ale posiadanie wcale nie jest gwarancją szczęścia. Szczęście pochodzi skądinąd. Miłość między kobietą i mężczyzną jest specyficzną formą miłości. Bóg stworzył w nich fundament do najbardziej zażyłego, najbardziej intymnego ze wszystkich ziemskich związków. Są dwoma uzupełniającymi się typami osób. Różnią się fizycznie, psychicznie i duchowo w taki sposób, że w zlaniu się tych uzupełniających się cech znajdują swoją pełnię. Pragną tej pełni. Ogólnie rzecz biorąc, kobieta jest atrakcyjna dla mężczyzny (i odwrotnie) nie tylko na płaszczyźnie fizycznej, ale także psychicznej i duchowej. Jak powstaje owa „prawdziwa miłość”, która „…cierpliwa jest, łaskawa… nie szuka swego, nie unosi się gniewem, nie pamięta złego…” (1 Kor 13,4-6) itd.? Jest przede wszystkim reakcją na wartości, które druga osoba nosi w sobie: dobroć, łagodność, opanowanie, czystość, hojność, pracowitość, wiarę itp. Jest zachwytem nad pięknem osoby, a jest ona piękna przez te właśnie wartości. Jeżeli ów zachwyt dotyczy głównie piękna fizycznego, miłość będzie płytka. Każdy człowiek jest niepowtarzalny. Stwórca się nie powtarza. Indywidualny urok i wewnętrzne piękno jednej osoby dotyka drugą osobę, która zaczyna miłować. Wyświechtane nieco powiedzenie „jesteśmy dla siebie stworzeni” może być bardzo autentycznie przeżywane. Powinno nawet być przeżywane. Trzeba odnaleźć tę osobę, którą Bóg dla mnie stworzył i przeznaczył, a mnie – dla niej, i zostać przez nią odnalezionym. Albo mówiąc inaczej: muszę odnaleźć tę osobę, z którą uzupełniam się jak z żadną inną (co bynajmniej nie oznacza różnic charakterów, temperamentów, zainteresowań itp.). Najlepszym motywem zawarcia małżeństwa jest miłość, wypływająca z przekonania, że zawieram związek małżeński z kimś, kogo Bóg mi przeznaczył, i że ja jestem kimś, kogo Bóg przeznaczył dla niej. Autentyzm takiej miłości należy sprawdzić przez refleksję i namysł. Tylko w takim zaplanowanym przez Boga związku małżonkowie będą czuli się na swoim miejscu. Tylko taki związek ustanawia więź bliskości, czułości i głębi, której nie da się osiągnąć z żadną inną osobą. Sama miłość czyni małżeństwo pożądanym, ale nie ustanawia związku. Wspólnota miłości kobiety i mężczyzny staje się obiektywną rzeczywistością w chwili zawarcia sakramentu małżeństwa. Po okresie namysłu, rozeznania i przygotowania narzeczeni decydują się na oddanie się sobie w sposób ostateczny, nieodwołalny i całkowity, biorąc za świadków szczerości tej decyzji Boga, przedstawiciela Kościoła i reprezentantów wspólnoty, w której żyją. Nie jest to decyzja podjęta pod wpływem chwili, nagłego przypływu uczuć itp., ale rozumne postanowienie. Tę decyzję dopełniają małżonkowie przez najbardziej intymne, fizyczne zjednoczenie. Jedność dusz i serc zostaje potwierdzona i dopełniona w jedności ciał. Związek małżeński rozpoczyna się w chwili złożenia przysięgi wyrażającej nieodwołalną decyzję miłowania współmałżonka. Powie ktoś, że uczuć nie można obiecać. Uczucia przychodzą, odchodzą, zmieniają się… Słusznie! Ale miłość to nie tylko emocje – miłość jest troską o dobro współmałżonka i o wspólne dobro. Przysięga małżeńska zaś jest zobowiązaniem do chronienia i pielęgnowania tej miłości, którą małżonkowie żywią do siebie. Mogą ją pielęgnować, ponieważ to zależy od ich woli. Zagrożenia miłości Miłość – jak każda wielka wartość – narażona jest na niebezpieczeństwo utraty. Prowadzi to do rozwodu albo degeneruje małżeństwo do jakiegoś towarzyskiego układu, w którym małżonkowie świadczą sobie wzajemnie tylko pewne usługi. Żona może być nawet traktowana jak służąca i kurtyzana, w zamian za status małżeński oraz większe lub mniejsze kieszonkowe, mąż zaś jak „wół roboczy”, pracujący, aby zaspokoić zachcianki żony, w zamian za jej usługi seksualne itp. Co gorsza jeszcze, dzieje się to pod szyldem sakramentalnego małżeństwa. Motywacje do trwania w związku małżeńskim bywają bardzo różne. Nawet tzw. dobre małżeństwa mogą kierować się pobudkami nie mającymi z miłością wiele wspólnego. Pan Bóg pragnie dla nas wielkich rzeczy. Dodatkowo jeszcze gotów nam pomóc w osiągnięciu owych wielkich rzeczy. Czy jednak sami małżonkowie ich pragną? Jakie są największe zagrożenia dla miłości małżeńskiej? Dosyć powszechnie występującym jest brak świadomości, że miłość jest zadaniem, i to zadaniem całego życia. Ślub nie oznacza końca drogi, przybicia do jakiegoś portu przeznaczenia. Jest to koniec pewnego etapu życia, a początek nowego. Nie można pozostać biernym. Różnice charakterów, wady, słabości, trudności materialne, obowiązki rodzicielskie – wszystko to wymaga stałej walki z własnym egoizmem i rozwijania wszystkiego, co wspólnotę małżeńską konsoliduje: cierpliwości, wyrozumiałości, przebaczenia, zaufania itp. Ilu młodych małżonków zadaje sobie poważnie pytania: „Co sprzyja naszej jedności?”, „Co mogę zrobić w tej kwestii?”, „Jakie cechy mojego charakteru budują wspólnotę małżeńską, a jakie ją osłabiają?”. Dość powszechnie uważa się jedynie – zgodnie z dogmatami popkultury – że współżycie seksualne sprzyja miłości. Niekoniecznie! Współżycie może budować, ale może także niszczyć związek małżeński, jak się to stało w przypadku naszej Czytelniczki. Buduje, jeżeli wypływa z prawdziwej miłości i podporządkowuje się zasadom etycznym, niszczy – kiedy tego nie czyni. Miłość wymaga przede wszystkim pracy nad sobą (praca nad urządzaniem się jest ważna, ale nie najważniejsza). W pracy nad sobą najbardziej pomaga sakrament pokuty. Po relacji z Bogiem relacja z małżonkiem powinna być pierwszym przedmiotem rachunku sumienia. A więc należy zadać sobie pytanie o to, jaka jest ta relacja, czym zgrzeszyłem(-am) przeciwko miłości małżeńskiej, nad jaką swoją wadą powinienem(-nnam) popracować szczególnie itp. Robić rachunek sumienia należy za siebie, a nie za współmałżonka. Spowiedź jest najskuteczniejszym środkiem w przezwyciężaniu wad. Jakże mógłby ktoś, kto regularnie się spowiada i poważnie traktuje spowiedź (czego wyrazem są konkretne postanowienia poprawy), traktować równocześnie współmałżonka jak „przedmiot kupiony w sakramencie małżeństwa”? Innym zagrożeniem miłości małżeńskiej jest brak świadomości, że: „…miłość jest z Boga…” (1 J 4,7). Trwanie w grzechu oznacza, że małżonkowie zamykają się na Boga, który jest miłością. Zamykają się na Miłość i nie czerpią ze Źródła Miłości, a więc grzech jest największym zagrożeniem miłości małżeńskiej. Zwróćmy uwagę, że trwanie w grzechu może być skutkiem słabej wiary, osłabionej przez zaniedbanie jej pielęgnowania. Wiara – podobnie jak miłość i jak każda inna wielka wartość – wymaga pielęgnowania. Także wiara może się zdegenerować, na przykład do jakiejś deklaracji, że Pan Bóg istnieje, składanej lub nie w zależności od okoliczności. Boga trzeba poszukiwać, w codziennej modlitwie nawiązywać z Nim osobistą relację, a to wymaga trudu serca. Wiara nie będzie się rozwijać bez systematycznej modlitwy, korzystania z sakramentów, lektury Pisma św. Wiara to dążenie do poznania Chrystusa, do spotkania Chrystusa, wysiłek życia dla Niego i według Jego nauki. Wiara przemienia miłość. Związek ludzi żyjących żywą wiarą i związek ludzi niewierzących lub słabo wierzących dzieli przepaść. Dopóki nie dostrzeżemy samego siebie i drugiej osoby, jako stworzonej na obraz Boga, mającej duszę nieśmiertelną i zmierzającej do życia wiecznego, nie pojmiemy prawdziwej godności i wielkości człowieka. Taka świadomość nadaje miłości nową głębię i nową perspektywę. Teraz kocha się współmałżonka nie ze względu na jakieś egoistyczne motywy, ale ze względu na Boga i Jego przykazania. W przenikniętej wiarą miłości pragnienie dobra współmałżonka zostaje rozciągnięte na jego wieczne zbawienie. Jego i swoje. Współpraca w zdobyciu życia wiecznego staje się wtedy centrum miłości małżeńskiej. Święty Jan Chryzostom tak opisuje tę miłość: „Wziąłem cię w swoje ramiona i kocham bardziej niż moje życie. Albowiem życie obecne jest niczym, a moim najgorętszym pragnieniem jest przeżyć je z tobą w taki sposób, abyśmy mieli pewność, że nie będziemy rozdzieleni i w tym życiu, które jest dla nas przygotowane…”. Jaki szacunek musi przenikać miłość małżeńską, kiedy małżonkowie świadomie zmierzają do wieczności. Czy mógłby małżonek rzeczywiście wierzący w życie wieczne i uprzedzający je Sąd „wykorzystywać seksualnie żonę”? Czy mógłby uczynić jej życie „koszmarem”? Czy mógłby traktować przysięgę małżeńską złożoną Bogu na zasadzie: „przysięga to jedno, a życie to zupełnie coś innego”? Kilka praktycznych zasad postępowania List naszej Czytelniczki jest przestrogą dla przygotowujących się do małżeństwa. Co zrobić, żeby moje małżeństwo było udane? Czy można uchronić się od nieszczęśliwego związku małżeńskiego? Zawieranie małżeństwa w czerwcu lub sierpniu niczego nie gwarantuje. Ani obrzucanie nowożeńców ryżem, jednogroszówkami czy inne zabobonne praktyki (obawiam się, że podobnie traktuje się czasami także „ślub kościelny”). Wiara w zabobony nie przystoi uczniom Chrystusa. A oto kilka podstawowych zasad, od których przemyślenia i zastosowania wiele może zależeć: Pielęgnować swoją wiarę i w wierze doskonalić siebie. Im lepsi jesteśmy, tym pełniej potrafimy kochać i tym bardziej też jesteśmy kochani. Podobamy się nie tylko Bogu (i to powinien być pierwszy cel naszego dążenia do doskonałości), ale i ludziom. Zadać sobie pytanie, czy mężczyzna (kobieta), który(-a) ma być moim mężem (moją żoną), jest rzeczywiście człowiekiem wierzącym? To pytanie do siebie, a nie do niego (do niej). Łatwo dostrzec, czy wiara jest żywa czy pozostaje tylko deklaracją. Zwłaszcza modlitwa świadczy o żywej wierze. Jeżeli ktoś szczerze się modli, chodzi z pewnością do spowiedzi i pracuje nad sobą. Zachowywać bezkompromisowo czystość przedmałżeńską. Postępowanie mężczyzny (kobiety) w tym obszarze jest wyraźnym wskaźnikiem, jaki (jaka) jest oraz czy wierzy i rzeczywiście kocha. Miłość „…nie dopuszcza się bezwstydu, nie szuka swego…” (1 Kor 13,5). Namowy, natarczywość, szantaże ze strony mężczyzny świadczą o tym, że mamy do czynienia z człowiekiem nieopanowanym, albo nawet uzależnionym seksualnie. To zły kandydat na męża. Istnieje ryzyko, że będzie „wykorzystywał seksualnie żonę”. Tam, gdzie pożądanie zniewala człowieka, nie ma szans na prawdziwą miłość. Złą kandydatką na żonę jest kobieta lekko traktująca czystość przedmałżeńską. Traktuje zapewne lekko nauczanie Chrystusa w innych kwestiach, w najlepszym przypadku jest słabo wierząca i wątpliwe, czy będzie chciała budować życie małżeńskie „na skale”. Stale modlić się o dobrego męża (żonę), pamiętając, że nie zwalnia to od własnego myślenia i oceny. Pierwszy mężczyzna (kobieta), który(-a) wzbudza głębsze uczucia i pragnienie wspólnego życia, nie musi być akurat tym (tą) przeznaczonym(-ną) mi przez Boga. A co robić, jeżeli już ktoś żyje w nieudanym związku małżeńskim? Przede wszystkim nigdy nie tracić nadziei na zmianę, zabiegać o nią, ufnie i wytrwale prosząc Boga o pomoc. Dla Niego przecież nie ma nic niemożliwego. Podobne treści znajdziesz w naszym sklepie:
Siedem zasad udanego małżeństwa to idealny, napisany żywym i zrozumiałym językiem przewodnik dla wszystkich, którzy pragną wydobyć ze swojego związku to, co najlepsze. „Niezwykle
Data utworzenia: 22 października 2014, 21:45. Ostatnie miesiące są bardzo łaskawe dla Ilony Felicjańskiej (41 l.). Modelka poprawia swój wizerunek nadszarpnięty pijackim rajdem, zdobywa nowe zlecenia i odzyskuje sympatię fanów. Niestety wciąż zmaga się z demonami przeszłości. Jak donoszą jej znajomi, ma spore długi! SAMOCHOD ROKU PLAYBOY Foto: Aleksander Majdański / Według informacji, do których dotarł Fakt, zaległości Felicjańskiej wynoszą obecnie ok. 400 tys. złotych! – „Ona jest w pułapce długów. Prawie wszystko co zarobi, oddaje bankowi, a wtedy nie ma za co żyć” – zdradza nam osoba z otoczenia gwiazdy. – „Musi jednak walczyć o kolejne zlecenia, stąd ciągle przypomina o sobie, pojawiając się na salonach. Jak sama mówi, nie stać jej na „skromne życie” – dodaje nasz informator. Sama modelka zapewnia, że te ogromne zaległości to pozostałość po nieudanym małżeństwie z Andrzej Rybkowskim (58 l.). – „Mam dużo długów do spłacenia po byłym mężu. To, co zarobiłam, nie pozwoliło mi wyjść na prostą” – sama przyznała niedawno w „Twoim Imperium”. Cóż, spowodowanie słynnego już wypadku pod wpływem alkoholu w lutym 2010 r., ucieczka z miejsca zdarzenia, a w końcu publiczne przyznanie się do alkoholizmu nie przysporzyły jej popularności. Środowiskowa banicja trwała długo. Ale wydaje się, że Felicjańska powoli odzyskuje zaufanie. Niedawno firma produkująca bieliznę zaangażowała ją nawet do reklamy. Jednak spłacić 400 tys. zł na pewno nie będzie jej łatwo... Zobacz także Felicjańska woli jeść niż pić: /9 Ilona Felicjańska Aleksander Majdański / Nie tak dawno nikt nie chciał się z nią nawet przywitać. /9 Ilona Felicjańska Aleksander Majdański / Felicjańska powoli odbudowuje swoją pozycję. /9 Ilona Felicjańska Michał Pieściuk / Znów zaczęła dostawać zlecenia. /9 Ilona Felicjańska Michał Pieściuk / Znajomi z bankietów też przestali odwracać wzrok na jej widok. /9 Ilona Felicjańska Kapif Niestety gwiazda wciąż ma do spłacenia długi. /9 Ilona Felicjańska Andrzej Marchwiński / Odkryliśmy, że jest zadłużona na około 400 tysięcy złotych. /9 Ilona Felicjańska Aleksander Majdański / Czy uda jej się spłacić? /9 Ilona Felicjańska i Andrzej Rybkowski Kapif Felicjańska winą za długi obarcza byłego męża, Andrzeja Rybkowskiego. /9 Ilona Felicjańska Michał Pieściuk / Ilona jest bardzo wytrwała, więc ma szansę na powodzenie! Masz ciekawy temat? Napisz do nas list! Chcesz, żebyśmy opisali Twoją historię albo zajęli się jakimś problemem? Masz ciekawy temat? Napisz do nas! Listy od czytelników już wielokrotnie nas zainspirowały, a na ich podstawie powstały liczne teksty. Wiele listów publikujemy w całości. Wszystkie historie znajdziecie tutaj. Napisz list do redakcji: List do redakcji Podziel się tym artykułem: Kiedy dana osoba określa się jako aseksualna, oznacza to, że nie odczuwa pociągu seksualnego do żadnej płci. W zależności od osoby jakakolwiek próba interakcji seksualnej jest odbierana jako okropna, nudna lub w zasadzie zbędna. Przez długi czas stan ten opisywano jedynie jako bezpłciowość.
Jak poradzić sobie z traumą po nieudanym związku? Takie osoby często cierpią, ponieważ nie potrafią z energią zaangażować się w nowy związek. Patrzą na potencjalnych partnerów przez pryzmat niedoskonałości i problemów z poprzedniej relacji. Czy wspomnienia o byłej dziewczynie/chłopaku mogą pozbawić radości z randkowania? Zawiedzione zaufanie Kiedy jesteśmy w związku od dłuższego czasu, rośnie zaangażowanie i przywiązanie do partnera. Dzielimy się z nim troskami oraz mamy do niego pełne zaufanie. Ukochana osoba to ktoś, na kogo zawsze możemy liczyć. Bez wahania zwracamy się do niej w kryzysowej sytuacji. Zawiedzione zaufanie to silne przeżycie i problem, z którym wiele z nas nie może sobie poradzić. Partner, który zna wszystkie sekrety, nagle wbija nam nóż w plecy. Stawiamy sobie pytanie: co dalej? Część osób buntuje się i przez dłuższy czas nie potrafi bez emocji myśleć o przeszłości. Jak się z tym uporać? – Nie ma jednej i uniwersalnej recepty. Zawiedzione zaufanie, zranienie przez kogoś dla nas ważnego to duży problem. Ważne, aby to doświadczenie nie rzutowało na nasze inne relacje, te obecne i te w przyszłości. Aby nie myśleć, że wszyscy są TACY – bo to nie prawda, choć często ta myśl pojawia się u zranionych osób. Warto pewnie przegadać to z przyjacielem lub udać się do terapeuty – mówi Bianca-Beata Kotoro, psycholog i psychoseksuolog z Instytutu P-PTiS ” BEATA VITA” z Warszawy. Utracona wiara w miłość Nieszczęśliwie zakochane osoby przestają wierzyć w miłość. Unikają jak ognia randek, a nawet izolują się od przyjaciół. Spada ich samoocena, zamykają się w czterech ścianach, nierzadko bezpowrotnie… – Taki stan wycofania, apatii, który może przejść w stan depresyjny wymaga udania się jednak do specjalisty. Przepracowania tego co się wydarzyło i stawienia czoła życiu. Nikt nie obiecywał, ze zawsze będzie pięknie i łatwo. Życie miewa swoje komplikacje. Warto się temu przyjrzeć, aby na przyszłość nie popełnić podobnych błędów czy wyborów – Bianca-Beata Kotoro, psycholog i psychoseksuolog z Instytutu P-PTiS ” BEATA VITA” z Warszawy. Lęk przed samotnością Zakończenie związku to początek trudnego etapu. Trzeba zacząć wszystko „od nowa” i oswoić się z myślą o powrocie do samotności i życiu singla. Z tego powodu część osób obawia się prawdopodobnego rozczarowania i samotności. Dlatego nie chcemy angażować się i poznawać nowych ludzi. – Nie wiem czy trudnego etapu, ale na pewno innego. A może to dobry czas na zmiany? Na ogół to takie sytuacje powodują, że się nad czymś głębiej zastanawiamy, nad sobą, nad naszymi wyborami i mamy wtedy szanse coś wreszcie ruszyć w naszym życiu. Oczywiście wyjście ze strefy tzw. komfortu budzi lęki i obawy. To naturalne reakcje – Bianca-Beata Kotoro, psycholog i psychoseksuolog z Instytutu P-PTiS ” BEATA VITA” z Warszawy. Strach przed zaufaniem Zdrada, kłamstwa i fałszywość osoby, z którą byliśmy w związku, całkowicie niszczą nasze spojrzenie na rzeczywistość. Wydaje nam się, że każdy chce nas oszukać. Doszukujemy się dziury w całym, przez co tracimy przyjaciół i mamy niepoprawne relacje z najbliższymi. Ten stan przekłada się także na ubogie życie uczuciowe. Nieufność zamyka nas na nowe doświadczenia? – Zamyka jeśli takiego dokonamy wyboru. Wtedy nastąpi tzw samospełniające się proroctwo – nikt mnie nie chce, nikogo nie mogę znaleźć… Oczywiście, że nie możemy, jeśli zamknęliśmy się na ludzi i na świat, jeśli nie wychodzimy z domu. Królewicz ani idealna królewna nie przybędą do nas na białym koniu. Życie to nie bajkowa sceneria. Musimy brać odpowiedzialność za to co w naszym życiu się działo i dzieje, tylko wtedy mamy szanse na szeroko pojmowane szczęście – Bianca-Beata Kotoro, psycholog i psychoseksuolog z Instytutu P-PTiS ” BEATA VITA” z Warszawy. Lęk przed akceptacją Rozstania powodują, że spada nasze poczucie wartości. Przeglądając się w lusterku, zastanawiamy się, która z naszych wad przeszkodziła w trwaniu relacji. Rozważamy nie tylko cechy wyglądu, lecz także charakteru. Wydaje nam się, że nie zasługiwaliśmy na partnera. To potęguje w nas lęk przed zawarciem nowej znajomości. – Nie chodzi o to, aby szukać winy i winnego, tylko aby się przyjrzeć sobie obiektywni i zobaczyć co możemy ewentualnie zmienić. Nie tylko w nas, ale też w wyborze osób, którego dokonujemy. Co znaczy zdanie, które pojawia się u niektórych w głowie: nie zasługuje…? A może ktoś nie zasłużył na nas… Poczucie własnej wartości, praca nad nim i zdefiniowanie realnych oczekiwań od życia, to podstawa wyjścia na prostą. – komentuje Bianca-Beata Kotoro, psycholog i psychoseksuolog z Instytutu P-PTiS ” BEATA VITA” z Warszawy. Marcelina Bednarska
. 234 496 373 129 63 137 249 345

jak żyć w nieudanym małżeństwie